piątek, 25 stycznia 2013

Tatry


Tatry, Tatry, moje Tatry… Pierwszy raz świadomie i z zachwytem ( nie liczę tutaj wycieczek szkolnych,
gdy idąc w dużej grupie niewiele mogłam zobaczyć) spojrzałam na Tatry rok przed maturą. Późno! Jednak w ciągu kilku następnych lat nadrobiłam wszystkie zaległości. Początkowo były to nieśmiałe spojrzenia  trochę z ubocza, z Doliny Strążyskiej, ze Ścieżki nad Reglami, z Kalatówek, jednak to, co wtedy zobaczyłam, stało się magnesem, który z wielką mocą przyciągał mnie w to miejsce kilka razy w roku. Przyciągał na kolejne szlaki, ale nie budził potrzeby zaliczania szczytów i tras, by móc się chwalić osiągnięciami przed kimkolwiek. To było przyciąganie piękna i niesamowitej atmosfery (niestety czasem zakłócanej przez innych użytkowników tychże dróg), jaką odnalazłam wśród górskich szczytów. To były szlaki przechodzone i przeżywane po kilka razy, to były postoje i chwile wsłuchiwania się w muzykę lasu
i płynących w dole strumieni… W tym moim górskim wędrowaniu nie było pośpiechu, była za to świadomość uczestniczenia w czymś majestatycznym i tajemniczym. Na szczytach bowiem można było poczuć obecność ducha gór.  Czas chyba odnowić tę znajomość, w ostatnich latach znowu zaniedbaną!




Pewnego razu grupa kilku kozic skubiących trawę na Siodłowej Drodze zwiodła nas swoją ufnością i o mało nie sprowadziła na manowce - w tym wypadku na oblodzone zbocze. Na szczęście gdy już zaczęło się robić niebezpiecznie, zorientowałyśmy się, że szlak wiodący w stronę Wielkiej Kopy Królowej skręcał kilkaset metrów wcześniej, czego oczywiście nie zauważyłyśmy, zajęte fotografowaniem... 


Widok z Doliny Strążyskiej na Giewont


Widok z Sarniej Skały w stronę Kasprowego Wierchu



Widok z Sarniej Skały na Tatry Zachodnie



Widok z Grzesia w stronę Wołowca (2064 m n.p.m.)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Zimowy spacer


Od kilku dni za oknem na przemian deszcz, śnieg, deszcz ze śniegiem, szaro-buro i nieprzyjemnie.  Wprawdzie wczoraj spadło kilka centymetrów śniegu i zrobiło się jaśniej, ale przeczuwam roztopy, a poza tym doskwiera mi brak słońca. Wiem, wiem… narzekam, ale nie lubię zimy, choć muszę przyznać, że czasem zimowe widoki mogą wprawić w zachwyt.

 Zimą rzadko kiedy mam możliwość dalszych wyjazdów, więc pozostają te krótkie czasowo i dystansowo wycieczko-spacery. Nie traktuję ich jako gorszych, ponieważ uważam, że i w najbliższej okolicy, w miejscach widywanych bardzo często, można dostrzec coś nowego – jakiś szczegół lub nietypową sytuację. Poza tym zawsze jest to inny moment życia, a co za tym idzie, inne emocje i uczucia. Dlatego też rzadko kiedy zdarza się, by nudziła mnie kolejna wizyta w tym samym miejscu. Wręcz przeciwnie, każdy spacer tą samą ścieżką czy drogą powoduje, że widzę to, czego wcześniej nie dostrzegałam. Każdy pozwala mi się zatrzymać w innym miejscu i to jest właśnie fascynujące, bo inna pogoda, natężenie i barwa światła, inna pora roku, powodują, że miejsce to nigdy nie jest takie samo. Doskonale potrafili to wyrażać impresjoniści i chyba właśnie dlatego ten kierunek malarstwa należy do moich ulubionych. 




Czarodziejska różdżka i srebrny pył.








Trójwarstwowiec :)

Z serii: Róża i głóg